poniedziałek, 29 lutego 2016

Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji



Czy jest na świecie ktoś, kto nie zachwycał się gładką skórką Koreanek, matkami wyglądającymi jak własne córki i nie zastanawiał przy tym – jak one to robią?

Jakieś przesłanki były – 10 etapów oczyszczania, dobre geny, odpowiedni dobór kosmetyków – nikt jednak dokładnie nie wiedział jakie to specyfiki do pielęgnacji stosują Azjatki, na czym dokładnie polegają wymienione etapy i jak do nich podejść, by osiągnąć zamierzone efekty.

Charlotte Cho, specjalistka od koreańskiej pielęgnacji skóry, właścicielka sklepu Soko Glam, a przy tym profesjonalna kosmetyczka zdradza wiedzę tajemną swoich rodaczek i nie ma przy tym żadnych skrupułów. Jej celem jest dotarcie do jak największej liczby kobiet, z którymi chce podzielić się swoim doświadczeniem.

W  książce jest miejsce zarówno na delikatny masaż twarzy, jak i na porządne szorowanie. Jest czas na złuszczanie, jest i na nawilżanie. Myli się jednak ten, kto sądzi, że jest to jedynie opowieść o tym, jak należycie dbać o swoją skórę. Między wierszami Cho dodaje znacznie więcej – en passant wspomina o życiu w Korei i tradycjach tam panujących, a to – uwierzcie – robi tej książce wiele! 

Podczas lektury ma się wrażenie, że rozmawia się z najlepszą koleżanką – autorka pisze z taką lekkością i swadą, że nie ma się poczucia czytania, lecz właśnie – wsłuchiwania się w rady dobrej znajomej, która nie od dziś zna nasze problemy, a na dodatek wie jak im zaradzić.

No i to wydanie – jest przepiękne. Ujęły mnie pastelowe odcienie, a róż wyłaniający się z książki wcale nie jest przesłodzony – jest integralną częścią całości i doskonale ją uzupełnia. Dobrze pomyślana, świetnie zrealizowana. Mogłabym nie mieć innych książek o pielęgnacji, ale mieć tę jedną – i miałabym wszystko.

Za rekomendację niech wystarczy fakt, że po lekturze pobiegłam kupić brakujące mi kosmetyki i teraz wreszcie traktuję swoją skórę tak jak jej się to należy – czasy wieczornego niby-oczyszczania minęły, w ich miejsce pojawiło się za to systematyczna pielęgnacja pełną gębą.


Żegnajcie, zaskórniaki, witaj gładka i promienna skóro!

niedziela, 28 lutego 2016

Kawalerka - Weronika Przybylska




Kawalerki mają to do siebie, że – czy tego chcemy, czy nie; czy bardzo się staramy, czy nie – niewiele do nich wejdzie.
I jeśli takąż zamieszkuje już jeden kawaler, który nagle – ni stąd, ni zowąd – poczuje się samotny, robi się kłopot.

Bo jakże to, na tak niewielkim metrażu pomieścić kogoś prócz siebie? Nie zmieści się ni to pies, ni to kobieta, ni to rower, ni to przyjaciel, ni to zwyczajna hodowlana świnia. W takiej sytuacji samotność może przerodzić się w osamotnienie, stąd już niedaleko do załamania. Jak poradzić sobie z  tak trudną życiową sytuacją? Czy ktoś na świecie, poza panem Józkiem, mierzy się jeszcze z takim problemem?


Weronika Przybylska dwoi się i troi, by na to pytanie odpowiedzieć. Proponuje panu Józkowi różne rozwiązania, próbuje nagiąć rzeczywistość i dostosować ją do jego pragnień. Jak to się jednak skończy, gdy miejsca w  żaden sposób nie przybywa?

Istotą tej książeczki nie jest sama treść, lecz właśnie ilustracje wyróżniające ją spośród innych publikacji. Projekt wydania otrzymał już znaczące nagrody, co – jeśli idzie o książki dla dzieci – jest ważne i symptomatyczne.


Macie ochotę rozwiązać problem wraz z mieszkańcem kawalerki? Prędziutko do księgarni, na pewno tam na Was czeka!

sobota, 27 lutego 2016

Książka do przeżycia - Tom Chatfield


Był Zniszcz ten dziennik i cała seria jemu podobnych – dla dzieci i młodzieży. Były kolorowanki – najpierw dla dzieci, później dla dorosłych. Przyszedł wreszcie i czas na kreatywną książkę dedykowaną dorosłym – i faktycznie, znacznie bardziej przyswajalną dla mnie, przeciwniczki wszelakich odmian publikacji do docelowego niszczenia.

Tom Chatfield postawił na przemieszanie książek wpisujących się w nurt zainicjowanych przez Zniszcz ten dziennik z poradnikiem i publikacją przeznaczoną do pracy nad sobą, co dało ciekawą – szczególnie w formie nadanej przez Chrisa Benthama – całość.

Jak informuje autor, jego wydanie nie służy niszczeniu, lecz przeżyciu. Ma docelowo pomóc doceniać to co mamy, pozwolić na wsłuchanie się w siebie wtedy, gdy jest to niemalże niemożliwe, w czasach, w których jest to nad wyraz utrudnione. Zalew informacji, szczególnie tych wysyłanych podprogowo, różne formy uzależnienia (często nieświadomego!) od nowoczesnych mediów (mówię z perspektywy uzależnionego) nie pozwalają żyć na tyle w pełni, na ile byśmy chcieli. Chafield i jego książka mają nam pomóc – wyrywają z przyzwyczajeń, zmuszają do chwil zastanowienia się nad podstawowymi kwestiami – tym co dla nas ważne, co i kto nas inspiruje, jak korzystamy z dóbr natury, jak dbamy o swoje ciała i dusze oraz psychikę.

Autor każe wypisywać, porównywać, wracać do swoich zapisków, proponuje, by rysować, udać się na spacer, notować spostrzeżenia, doświadczenia i przeżycia.
Podoba mi się formuła tej książki, bo pozwala na przypomnienie sobie zapomnianego, na ponowne zaprzyjaźnienie się z sobą i spojrzenie na pewne sprawy z odpowiedniego dystansu i z lepszej perspektywy.


I nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale faktycznie – polecam! Świetna forma aktywności.

piątek, 26 lutego 2016

Wisława Szymborska. Życie w obrazkach - Alice Milani



Wisława Szymborska budzi wiele uczuć – najczęściej zaś sympatię, co uwydatniają wydawane co rusz wspomnienia czy też poświęcane jej fragmenty w innych książkach (jak chociażby ostatnio u Pilcha).

Z pewnym rozrzewnieniem wspominają ludzie tę nietuzinkową kobietę. I rzecz nie tylko w  jej poezji, ale też sposobie na życie i relacjach. Tę niezwykłość właśnie uchwyciła Alice Milani, tworząc wydanie godne obecności na każdej półce.

W  książce łączą się dwie wiodące dziedziny – poezja i kolaż. Razem tworzą one rzecz wyjątkową i piękną.

Kompozycje zawarte w publikacji tworzą quasi-biografię noblistki zogniskowaną przede wszystkim wokół sytuacji politycznej i historycznej. Dzięki użyciu obrazu i słowa, zbudowany zostaje niepowtarzalny zestaw informacji o życiu poetki, nieporównywalny z niczym innym. Autorka wykorzystała nie tylko dostępną wiedzę na temat losów Szymborskiej, anegdoty, ale też zagrała jej własnymi słowami – wykorzystała fragmenty życiorysu i stosowne wersy jej własnych utworów – wierszy i felietonów – czyniąc z książki fantastyczną formę biografii-komiksu.

Siłą rzeczy nie ma tutaj informacji wszystkich – są raczej notki skrótowe, do uzupełnienia, dające ogólny zarys życia Szymborskiej. Wszak nie chodziło o to, by całe życie ukazać na kilkuset stronach, lecz by wyłuskać to, co istotne z perspektywy czasu i historii. Słyszałam już głosy oburzenia, zarzucające książce fragmentaryczność – nie mogę się jednak z nimi zgodzić z wyżej wymienionych przyczyn.



Dobra rzecz, o której nie sposób powiedzieć więcej, by nie przekreślić przyjemności odkrywania walorów książki czytelnikowi. Kto zna losy (i utwory, co niezwykle istotne!) noblistki, zostanie na powrót urzeczony – formą, kolorystyką, pomysłem, wydaniem. Kto nie zna – pozna w sposób niezwykle przystępny i przyjazny. 

Podczas lektury towarzyszyła mi myśl o możliwości wykorzystywania tej publikacji w szkole – na materiał lekcyjny nadaje się wprost kapitalnie, stanowić też będzie interesującą alternatywę dla nudnych i oklepanych życiorysów podawanych w  tradycyjnej formie. Dla mnie bomba, do przetestowania ;przy najbliższej okazji.

czwartek, 25 lutego 2016

Zawsze nie ma nigdy – Jerzy Pilch



Jerzego Pilcha słuchać mogłabym godzinami. A właśnie to robiłam, czytając rozmowy przeprowadzone z nim przez Ewelinę Piotrowiak – słuchałam.

Zawsze nie ma nigdy zajmie szczególne miejsce na mojej półce, bo w niej to autor otwiera się bardziej niż gdziekolwiek indziej, w niej to – w  dużej mierze dzięki zaufaniu jakie budziła w nim interlokutorka – wypełnia luki, które dotąd miałam w głowie, uzupełnia to, co było niedopowiedziane, zwierza się z tego, co leży mu na sercu i jak zwykle robi to w sposób tak specyficzny i przeze mnie ukochany, że nie sposób było mi się od książki oderwać.

Rozmowy dotyczą różnych sfer – jest o braku miejsca na nowe książki (jakże znane i wspólne doświadczenie!), zawalaniu każdego skrawka przestrzeni tym, co ważne z perspektywy domowej biblioteczki; jest o doświadczeniu czytania; są wspomnienia o innych – chociażby o Szymborskiej, Barańczaku, Markiewiczu; jest o zdrowiu, przemijaniu, alkoholu (nieuniknione); jest o sporcie (jakżeby inaczej!); nie brakuje wypowiedzi o autorytetach; jest o introwertyzmie, świadomym wyborze samotności; pojawia się wątek oikologiczny; jest o wyczuciu tonacji i melodii podczas pisania, niechęci do korekty i redakcji, którą tę słyszalną jedynie przez autora muzykę często niszczy; jest o byciu wykładowcą – znielubianym skądinąd; pracy w wiodącej prasie; jest o relacjach z rodzicami – ojcem szczególnie; jest także i o filmie.

Jak się domyślacie – jest i znacznie więcej. Nieważne co napisze czy powie Pilch – przez to się płynie, czyta się to z namaszczeniem i z wielką , podsycaną przez samego siebie przyjemnością.

Jest szczerze, jest momentami intymnie, jest interesująco - to lubię najbardziej i do tego zachęcać ani przekonywać mnie nie trzeba.

Polecam ogromnie! Warto, warto, warto. Czytać, mieć na półce, polemizować, zgadzać się lub buntować. Warto kosztować języka. Piękny!


Inne książki Pilcha na blogu:

środa, 24 lutego 2016

Jesteś za daleko – Abbi Glines


Moda na pisanie powieści z tej drugiej strony trwa. Był kompletnie nietrafiony Grey, po latach objawia się Zmierzch. Nieco szybciej z prądem popłynęła Abbi Glines, która na fali popularności swojej serii o Blaire i Rushu, postanawia spisać historię pary widzianą jego oczami.

I słusznie! Mówię to z pełną świadomością, bo ta część jest chyba najlepsza z dotychczasowych, mimo że świata nie zwojuje, gdyż jest najzwyczajniej wtórna. Rzadko podoba mi się takie odgrzewanie historii, bo często – mimo zapewnień autorów – nie wnoszą one nic nowego do doskonale znanej już opowieści. U Glines jest jednak inaczej. Twórczyni faktycznie się spisała i dodała do narracji wiele wątków pominiętych siłą rzeczy w wersji historii pisanej z perspektywy dziewczyny. Tutaj poznajemy całe zaplecze życia Rusha, bagaż jego doświadczeń wzbogacony o to, czego nie wyznawał ukochanej. Są nowe sceny, nowe momenty, dodatkowe spojrzenia na całość. Mimo że jest tego sporo i ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że czyta się bliźniaczą kopię tego, co przecież miało się już w rękach, jego myśli dotyczące samej Blaire niczym jednak nie zaskakują – tu autorka przyjmuje raczej perspektywę penisa i – gdyby tylko miał oczy i ręce – to pozwalałby mu samodzielnie napisać opowieść jego reakcji na atrakcyjną bohaterkę. Nie brakuje – jak to u Glines – scen łóżkowych (i lodówkowych, i innych…) wszak wiemy, że Rush przed poznaniem Blaire co noc dawał wybranym dziewczynom łaskę spędzenia nocy w jego towarzystwie, a po zapoznaniu bohaterki jego pożądanie jedynie wskoczyło na wyższy poziom. Słownictwo podczas scen oczywiście zmienia się – pojawiają się wulgaryzmy i cała reszta językowego sztafażu łóżkowego, który znamy z poprzednich części. Nie jest to jednak aż tak okrutnie nachalne jak w poprzednich tomach – chyba że już na tyle przywykłam, że to co wówczas mnie zniesmaczało, teraz powoduje jedynie westchnienie niezadowolenia i prędkie przewracanie stron w poszukiwaniu "normalnych" scen. Jest pikantnie, bo tak miało być. Tak to przyjmuję, tak to sobie tłumaczę. 


Glines tworzy książki jakich każdy czasem potrzebuje – na odprężenie, bo choć wzbogacone są o ciężki bagaż przeszłości bohaterów, są lekkie jak piórko – do przeczytania na raz. Mimo wszystko najzwyczajniej lubię autorkę za jej serię o Blaire i Rushu, dlatego chętnie ją polecam i pożyczam jeśli ktoś potrzebuje lektury na zapomnienie o reszcie świata. Glines chętnie na chwilę Wam taką niepamięć zafunduje, całkowicie niezobowiązująco. Czekam na kolejne tomy!


Recenzje pozostałych książek Abbi Glines na blogu:


poniedziałek, 22 lutego 2016

Lewa strona życia – Lisa Genova



 To taka zatroskana mina - połączenie odrobiny horroru ze szczyptą lęku, którą miałby każdy, kto zostałby zmuszony do siedzenia przy którymkolwiek pacjencie oddziału neurologicznego [1].

Dziwne przypadki neurologiczne, to przez dłuższy czas była moja codzienność. Z  tego powodu zdecydowanie trudniej czytać mi o chorobach mających swoje źródło w funkcjonowaniu mózgu – przypominają przytłaczające szale szpitalne, oddziały neurologiczne, na których z rzadka czuło się nadzieję, częściej zaś atakowała rozpacz i smutek na twarzach odwiedzających bliskich ludzi.

Lisa Genova poświęca rzadkim chorobom wiele swojej uwagi i w sposób – mimo wszystko – niosący nadzieję, opisuje je, tkając fabuły mogące zwrócić uwagę na istniejące, choć rzadko omawiane problemy wielu (mimo wszystko) ludzi. Paradoksalnie to, co rzadkie – jest częste. Nawet w  Polsce, nawet na naszym podwórku. Wiem, widziałam.

Lewa strona życia opowiada historię kobiety, która w wyniku wypadku samochodowego doznała urazu i cierpi zespół pomijania stronnego. Do tej pory samowystarczalna bizneswoman, teraz uzależniona jest od innych – bez ich pomocy nie potrafi sobie poradzić, gdyż zupełnie nie dostrzega rzeczy znajdujących się po jej lewej stronie. Problemem staje się chodzenie, jedzenie, ubieranie się, korzystanie z toalety. Każda czynność, która do tej pory zajmowała jej chwilkę, urasta teraz do rangi czasochłonnego zajęcia ponad jej siły, nieraz wymagającego więcej determinacji i siły niż szereg zadań wykonywanych przez nią wcześniej w pracy.

Choroba Sary jest szansą na jej pogodzenie się z mamą, która odtąd – w  miejsce dotychczasowej opiekunki – zajmuje się nią i jej małymi dziećmi oraz domem. Bohaterka musi zmagać się nie tylko z trudną sytuacją poszpitalną, lecz także przyzwyczaić się do ponownej obecności mamy w  jej życiu. Życiu – należy dodać – znaczonym teraz pomarańczową taśmą, wydzielającą lewą stronę, pozwalającą się skupić i dostrzec to, co na pierwszy rzut oka nie istnieje.

Kobieta po raz pierwszy w swoim życiu musi pozwolić, by kontrolę przejęli jej bliscy. Musi nauczyć się nowej rzeczywistości i zawalczyć o powrót do pełnej lub chociaż częściowej sprawności. Musi przyzwyczaić się do nowej relacji z ukochanym, który przyjął rolę jej opiekuna (wszak gdzie miejsce na pożądanie, gdy większość dnia spędza się na pomocy chorej żonie). Przede wszystkim zaś musi uporządkować swoje priorytety i podjąć ostateczną decyzję co do dalszej pracy zawodowej. We wszystkim tym wspierają ją bliscy, z mężem Bobem na czele.

Genovie po raz kolejny udało się stworzyć opowieść chwytającą na serce i afirmującą życie. Autorka pokazuje jak wielką wartość mają zdrowie, rodzina i codzienność ukierunkowana na coś innego niż tylko praca. Czyta się jednym tchem, mając w tyle głowy dziękczynienie za własną sytuację życiową.

Do zaczytania, pochłonięcia, polecania.

Recenzja innej książki Lisy Genovy



[1] Lewa strona życia, Lisa Genova, Słupsk 2013, s. 118.

piątek, 19 lutego 2016

Spowiedź nie musi bardzo boleć - o. Piotr Jordan Śliwiński





Cóż może być lepszego na Wielki Post jak praca nad sobą, swoją duchowością i wiarą?

Każdego roku ten szczególny czas łączy się z postanowieniami, nierzadko odwołującymi się do sfery cielesnej: nie będę jadł, ograniczę, zrezygnuję… Warto jednak – moim zdaniem jeszcze bardziej niż o ciało – zadbać o ducha i postanowienia stricte na niego nakierowane. Nie chodzi zatem o wyrzeczenia, lecz o pragnienie zmian – na dobre – siebie, swoich relacji i wnętrza.

Mówiąc relacje, mam na myśli trzy sfery: ja –  ja, ja –  inni, ja – Bóg. I to właśnie tej ostatniej poświęcona jest książka Spowiedź nie musi bardzo boleć o. Piotra Jordana Śliwińskiego, którą z czystym sumieniem mogę zaproponować na czas Wielkiego Postu. Warto bowiem – już u jego początku – zatroszczyć się o sakramentalne pojednanie. Autor w wywiadzie udzielonym Olafowi Pietkowi, odpowiada na kluczowe pytania dotyczące spowiedzi. Rozwiewa wątpliwości, uzasadnia po co spowiadać się przed księdzem, dlaczego tak często, czemu to służy, jaki ma wymiar, co należy mówić, a czego powinno się raczej unikać, jak rozumieć dzisiaj 10 przykazań, czy warto mieć duchowego kierownika i stałego spowiednika oraz wiele, wiele innych.

Wartością tej książki jest również zamieszczenie w niej odpowiedzi na pytania czytelników portalu Deon.pl – dzięki temu nie jest to jedynie publikacja będąca wynikiem działań specjalistów, lecz także efekt wspólnej pracy świeckich i duchownych – a więc najbardziej zainteresowanych i najbardziej kompetentnych do udzielenia odpowiedzi.

Do jej wad należy częste powtarzanie schematów myślowych – jeśli podejmowany jest podobny wątek, autor odpowiada bliźniaczymi sformułowaniami, co niestety po jakimś czasie zaczyna być męczące – nie służy utrwaleniu (przy jednokrotnej powtórce pełniłoby taką funkcję), lecz uwypukla skłonność autora do stosowania wypowiedzi-wytrychów. Pewne pytania słyszał już pewnie tyle razy, że i odpowiedzi (jak można się domyślać) powtarzał tak często, że stały się naturalną wyuczoną formułką, co niestety w książce stanowiącej spójną całość, szczególnie gdy czytana jest "na raz", zostaje mocno uwydatnione. 

Nie zważając jednak na ten defekt, polecam – duża kopalnia wiedzy, sporo przydatnych informacji. Jeśli dotąd z jakichś powodów baliście się sakramentu pokuty i pojednania, ta książka może być dla Was ważnym krokiem do przełamania swoich oporów i obaw. Idealna na aktualnie trwający czas. Do przeczytania, przemyślenia, wykorzystania, dzielenia się z innymi.

Bestsellery Empiku - już są!


Bestsellery Empiku wręczono już po raz 17. W kategoriach książkowych królowały kobiety. Katarzyna Bonda, Red Lipstick Monster, Nela Mała Reporterka, Paula Hawkins i Gayle Forman to zwyciężczynie tegorocznej edycji konkursu. Ranking najlepszych książek ubiegłego roku przygotowano na podstawie wyborów kilkudziesięciu milionów osób.


Najchętniej czytaną polską autorką została w tym roku, nazywana królową polskiego kryminału, Katarzyna Bonda. Zwycięstwo przyniósł jej Okularnik, kolejna po Pochłaniaczu część tetralogii Cztery żywioły. W kategorii literatura obca zwyciężyła debiutantka rekomendowana przez samego Stephena Kinga – Paula Hawkins. Jej pierwsza książka – Dziewczyna z pociągu wygrała m.in. z głośną Uległością Michela Houellebecqa czy bestsellerem Camilli Lackberg – Pogromca Lwów.







Gayle Forman już drugi rok z rzędu zwyciężyła w kategorii literatura dla młodzieżyWróć, jeśli pamiętasz to kolejna część świetnie przyjętej powieści z nurtu Young Adults – Zostań, jeśli kochaszZabawy z Nelą. Kurs poszukiwania przygód to laureat kategorii literatura dla dzieci. W wieku czterech lat Nela postanowiła, że chce podróżować i nagrywać filmy. Dziś, ośmioletnia dziewczynka, ma na swoim koncie podróże przez Azję, Afrykę i Amerykę Południową, kilka książek oraz kilkadziesiąt reportaży i autorskich programów.


Ostatnia kategoria poświęcona była literaturze poradnikowej. Red Lipstick Monster – na co dzień Ewa Grzelakowska-Kostoglu to autorka najpopularniejszego w Polsce kanału kosmetycznego. Jej filmiki instruktażowe biją na youtube rekordy popularności. W tym roku wydała swoją pierwszą książkę – Red Lipstick Monster. Tajniki Makijażu.
Bestsellery Empiku to nagrody dla najpopularniejszych książek, filmów, płyt, gier oraz czasopism minionego roku. Ranking najlepszych tytułów przygotowywany jest na podstawie wyborów kilkudziesięciu milionów osób, które dokonują zakupów w salonach Empik w całym kraju oraz sklepie internetowym Empik.com – każdy zakup to jeden głos w tym największym plebiscycie kulturalnym w Polsce. Podczas tegorocznej edycji konkursu nagrody zostały przyznane w 13 kategoriach: 5 książkowych, 3 filmowych, 2 muzycznych, multimedialnej oraz 2 prasowych. Odrębną kategorią jest Wydarzenie Roku.

Okładki wszystkich produktów – laureatów Bestsellerów Empiku 2015 oraz zdjęcia z gali wręczenia nagród do pobrania ze strony:

http://empikgroup.com/bestsellery-empiku-2015/


___________
Materiał dzięki Business & Culture.

czwartek, 18 lutego 2016

Krótka książka o miłości - Karolina Korwin-Piotrowska




Ktoś powie – ładna mi krótka. Ale faktycznie – bo jak na kilkuset stronach wyrazić miłość pielęgnowaną przez całe życie? Jak na tej minimalnej powierzchni pisarskiej zawrzeć wszystko to, co chciałoby się powiedzieć? Jak przedstawić nagromadzoną przez lata wiedzę, doświadczenie i ogromne przywiązanie do produkcji filmowych? I wreszcie – jak się ograniczyć? W obliczu tych dylematów, książka faktycznie staje się opowieścią krótką – z  musu okrojoną, z  konieczności zwięzłą. Mimo wszystko, to daje nam jednak pewną nadzieję (i to potwierdzoną!) na kolejne tomy tej historii, na kolejne odcinki opowieści o miłości do filmu. A kto mówi o niej lepiej i bardziej frapująco niż Karolina Korwin-Piotrowska? Kto zachęci bardziej, rezygnując przy tym z  wyświechtanych zwrotów?

Autorka dzieli się z czytelnikiem swoją pasją i robi to brawurowo! Dzięki niej nabrałam ochoty nawet na oglądanie tego, co dotąd nie mieściło się w kręgu moich zainteresowań – choć ten od jakiegoś czasu jest dość szeroki. Korwin-Piotrowska rozochociła mnie na nowo. Od lat mam ambicję nadrobić klasykę kina, lecz czasami błądzę po omacku – poświęcam czas temu, co nie do końca warte jest uwagi, temu co nierzadko jest przeintelektualizowane, przesadzone lub zwyczajnie miałkie i kiepskie. Dzięki tej książce wyposażona zostałam w kompas – już wiem w  jakim kierunku się udać, gdzie skręcić, jak nie utracić wytyczonej ścieżki i nie zawędrować na manowce. Dzięki, Autorko! 

Wiele moich typów zostało potwierdzonych, ale równie wiele przemilczanych. Póki co zatem skupię się na tym, co faktycznie jest polecane, nie tylko przez krytyków i recenzentów mianujących co drugą produkcję dziełem, i którym nie do końca już ufam. Korwin-Piotrowska po świecie filmów porusza się niezwykle zgrabnie – każdą produkcję pokrótce opisuje, wyraża swoje zdanie, pokazuje co ją ujęło, a co nie. Dodatkowo, wszelkie wymieniane filmy wyposażone są w  „dane techniczne”: datę produkcji, reżysera, obsadę, zdobyte nagrody, i – co bardzo mnie urzekło – cytat wiodący. 

Podobnie jak poprzednia książka autorki (Ćwiartka raz) także i ta utrzymana jest w bliźniaczej konwencji – mamy zdjęcia, kolorowe zaznaczenia niektórych fragmentów tekstu, mamy również „zakreślony” tytuł kolejno omawianej produkcji. Bardzo w moim stylu – przypomina to na bieżąco aktualizowany notatnik.

Wyborna to lektura, szczególnie dla młodych adeptów kina i odkrywców filmowego zaplecza światowego. Co ja zresztą mówię – to książka dla wszystkich! Starsi z rozrzewnieniem wspomną wizyty w kinie, młodsi odkryją tytuły, których nie znali, a które koniecznie poznać powinni i z sentymentem wrócą do tego, co nieco nowsze i najnowsze.

Dobra rzecz!


Recenzja poprzedniej książki autorki po kliknięciu w obrazek:




środa, 17 lutego 2016

Pożyczalscy pomszczeni – Mary Norton



Lektura tej książki to wielki smutek i wielka radość jednocześnie. Żal, że to już koniec, ostatni tom, pożegnanie z przygodą; szczęście, że wszystko rozwiązuje się pomyślnie – i mam nadzieję, że w  tym miejscu za  bardzo nie spoileruję –  dla moich książkowych ulubieńców.

Po przymusowej ucieczce z miniaturowego miasteczka i nieprzyjemnościach wynikających z porwania, Pożyczalscy znów tułają się w poszukiwaniu nowego, oby wreszcie stałego, lokum.

Idealnym miejscem na ich nowe mieszkanie wydaje się opuszczone probostwo, zamieszkiwane niegdyś przez innych Pożyczalskich. Lokalizacja ta wydaje się tym lepsza, że wciąż opiekują się nią (i)stoty ludzkie, a co za tym idzie – nie brak zapasów, z  których śmiało można pożyczać. Na korzyść probostwa przemawia także bliska obecność krewnych, która to z  pewnością umili życie małym bohaterom i uczyni je mniej samotnym.



Niestety, w ślad za Pożyczalskimi podążają ich niedawni porywacze, którzy za nic nie mogą sobie odpuścić pragnienia pokazywania ich ludziom w specjalnie przygotowanych klatkach. Show must go on, a trwać nie będzie, póki nie odnajdą się główni aktorzy upatrywani właśnie w Arietcie, Dominice i Strączku.

Mali bohaterowie będą musieli zatem nie dość, że na nowo się urządzić, to jeszcze nie tracić czujności, by planom swoich przeciwników nie uczynić zadość.

Czytało się – jak zwykle – z  prawdziwą przyjemnością. Mary Norton pisała w starym stylu, jej historie tkane są za pomocą wspaniałej materii językowej, przez kolejne strony się płynie, raz po raz wsłuchując się w arcyciekawą opowieść, wypełnioną ciepłem i życzliwością, w której zwyciężają tradycyjne wartości. Świetna przygoda, którą polecam każdemu, bez względu na wiek.


Urokowi Pożyczalskich nie sposób długo się opierać – sami sprawdźcie! A ilustratorka - Emilia Dziubak - znowu na medal!

Poprzednie tomy na blogu:


wtorek, 16 lutego 2016

Leonie Swann – Krocząc w ciemności



Co za wyobraźnia! Leonie Swann nie ma sobie równych w tkaniu zwariowanych fabuł. 

Po owieczkach prowadzących dochodzenie w sprawie morderstwa, spodziewałam się już chyba wszystkiego, choć autorka znów udowodniła, że jej imaginacja sięga daleko poza moje fantazje.

Oto przed Wami szalona i niemalże surrealistyczna opowieść o przygodach tresera pcheł, dyrektora pchlego cyrku, złotnika i niespełnionego włamywacza w  jednym. Bohater pewnego dnia postanawia skoczyć z mostu i gdy przypadkowo udaje mu się to osiągnąć, uwikłany zostaje w zwariowaną historię. Życie ratuje mu istota żądająca od niego w zamian wyzwolenia rusałki spod – jak się okazuje – niewoli Fawkesa, cyrkowca prezentującego występy wszelkich kuriozów jakich moglibyście oczekiwać. Sprawa nie jest łatwa, toteż bohater angażuje w nią detektywa Greena, ten zaś wikła się w niejedną absurdalną historię. Losy postaci komplikują się niemożliwie, gdy Fawkes postanawia wykraść pchły, zdobyć smoka osiągnąć gros innych szalonych celów. Zatem mamy pchły, rusałki, smoki i wiele innych postaci wydobytych z klasyki fantasy oraz zwierząt, których byśmy się nie spodziewali, a które zostały spersonifikowane i traktowane są jako pełnoprawni bohaterowie.

Jeśli to co piszę, wydaje Wam się chaotyczne – to bardzo dobrze! Urok tej powieści tkwi w jej zwichrowanym bałaganie i (pozornym) szaleństwie. Bohaterowie wydają się postrzeleni i narwani, ich decyzje absurdalne, z kolei ich skutki stają się momentami tak groteskowe, że czytelnik łapie się za głowę i pęka ze śmiechu.  Swann wykreowała świat magnetyzujący i magiczny. Roi się w  nim od wartkiej akcji i dynamicznych postaci, na każdej kolejnej stronie grasuje skrajna nieprzewidywalność i przyjemność lektury. Autorka wierna była swoim filozoficznym dociekaniom, bowiem i tutaj zamieściła wstawki o sensie życia, choć nie jest ich już tak wiele jak w  Sprawiedliwości owiec. Krocząc w ciemności bardziej pochyla się w stronę powieści fantasy i baśni. Całość jednak osadzona jest na kanwie powieści kryminalnej, co tak doskonale pamiętamy z  poprzednich książek autorki.

Co jeszcze rzuca się w oczy w stosunku do poprzednich tekstów pisarki, to podobna kreacja relacji na linii zwierzęta-opiekun. Znów przedstawiciele fauny muszą stanąć w obronie człowieka i pomóc mu wykaraskać się z kłopotów. Nie ma tutaj już tylu urzekających postaci co w  Sprawiedliwości owiec (czy może być bowiem coś lepszego niż mówiące,  inteligentne owce?), a same pchły nie zostały wyposażone w sztafaż wyróżniających je cech, moją wielką sympatię zyskał Legulas.

Nieszablonowa, wariacka powieść, o której nigdy nie zapomnicie – takie właśnie jest najnowsze literackie dziecko Swann. Zatem do księgarni!

Ja umieram z ciekawości i z nadzieją na kolejną część!


niedziela, 14 lutego 2016

Zakochaj się we mnie. Sześć spojrzeń na miłość





Luty to doskonały moment na lekturę książek poświęconych miłości – szczególnie, że dzisiejszy dzień zewsząd bombarduje nas sercami i czerwienią. Nawet jeśli nie przepadamy za (zbyt) słodkim świętem zakochanych, klimat miłości unoszący się w powietrzu jest niedoparty i skłonić może nawet najbardziej zatwardziałe serca do przeczytania czegoś, na co w innym okresie moglibyśmy zwyczajnie nie mieć ochoty.

Naprzeciw naszym oczekiwaniom wychodzi Wydawnictwo Pascal wypuszczające na rynek książkę Zakochaj się we mnie. Sześć spojrzeń na miłość, będącą zbiorem opowiadań poświęconych tejże, stworzonych specjalnie na Walentynki.

Każdą z nich cechuje zogniskowanie wokół tematyki miłosnej, skupionej dodatkowo wokół 14-go lutego – stanowią zatem spójną całość, mimo że mogłyby również istnieć oddzielnie.

Pierwsze opowiadanie Smak zmysłów ­­– wyszło spod pióra Alice Clayton i przedstawia historię małżeństwa, które po latach stażu wydaje się nie tak zakochane, jak na samym początku. On – pracoholik, ona – niespełniony cukiernik. Kobieta, myśląc, że mąż zapomniał o walentynkach, z  rozrzewnieniem wspomina minione lata.


Kolejny tekst, to literacka próba Jennifer DeLUCY. W  niej to rzeczywistość miesza się z fikcją w sposób dalece odbiegający od tego, czego moglibyśmy się spodziewać. Oto historia pisarki, która zakochuje się w wytworze własnego słowa – wikingu Mangusie, ucieleśniającym – według niej – wszystkie cechy idealnego mężczyzny. Jego wizja stanowi alternatywę dla jej nudnego już związku.

Trzecie opowiadanie - Nie obchodzę walentynek Nicki Elson – to historia kobiecego walentynkowego Grincha. Znacie ten typ – nie obchodzę walentynek, bo uważam, że jeśli ktoś się kocha, to okazuje uczucie przez cały rok, a nie tylko od święta. Otóż to. Z  tym, że perspektywa głównej bohaterki zmienia się, gdy zakochuje się naprawdę i 14-go lutego staje się jedynie pretekstem do kolejnej możliwości okazania uczuć na sposób wyjątkowy.

Stać cię na więcej Jessici McQuinn to najdłuższe z opowiadań znajdujących się w  tomie i… chyba jedno z  bardziej nużących. Opowiada walentynkową historię małżeństwa, które przez cały dzień niecierpliwi się na myśl o wspólnie spędzonym wieczorze – bez dzieci, romantycznie, sam na sam.

Najlepszym tekstem z całego zbioru jest Powrót do domu Victorii Michales. Moim zdaniem to utwór, który z powodzeniem można by rozbudować i uczynić z niego wzruszającą, ciepłą powieść pełną gębą. Jest to opowiadanie o Savannah, wziętej prawniczce, która wyjechała z rodzinnego domu i wyruszyła do Nowego Jorku, by tam spełniać się zawodowo. Gdy wpada w odwiedziny do rodziców – z pozoru na trzy dni – jej życie i hierarchia wartości zmienia się, gdy na jej drodze staje wieloletni przyjaciel i (dotąd) platoniczna miłość – Jackson. Piękna historia – dla niej warto sięgnąć po cały tom, na nią warto czekać.

Ostatnim opowiadaniemPołączeni Alison Oburii. Słodko-gorzka to opowieść, nad którą unosi się duch śmierci i odrodzenia. Jako jedyna ze wszystkich, nosi znamiona wielkiego bólu i straty. Jak na historię kończącą, jest nieco zbyt poważna i smutna, mimo że wychyla się z niej nieśmiały promyk nadziei.  Przedstawia losy Kate, Ginny, Dylana i Paula – czwórki ludzi, których losy złączy miłość.

Zbiór opowiadań, który mam przed sobą nie jest niestety w żaden sposób wybitny – historie są raczej miałkie (za wyjątkiem wyróżniającej się opowieści Michaels) i wtórne. Łatwo w nich przewidzieć finał, są dość ckliwe, niby romantyczne, a jednak potraktowane bardzo powierzchownie. Dopóki nie dotarłam do Powrotu do domu książka była dla mnie nie tyle przeciętna, ile słaba. Nie spełniła oczekiwań, nie pozwoliła poczuć ducha miłości, mimo że to przecież on był głównym bohaterem zbioru.

Jeśli macie na nią ochotę, lojalnie ostrzegam, że poza wymienionym przeze mnie opowiadaniem, nie znajdziecie tu zbyt wiele wzruszeń. Jest mocno przeciętnie, choć ciepło i słodko. Nie są to historie cukierkowate, brakuje w nich jednak jakiejś głębi, czegoś co skrywałoby się pod naskórkiem, do czego można by docierać, co można by drążyć, czym się zachwycać. Uwierzycie, że brakuje nawet zwrotów o charakterze sentencjonalnym? Jeśli chodzi o książki traktujące o miłości, wydaje się to wręcz niemożliwe.


Zatem jeśli kieruje Wami ochota zaczytania się w czymś lekkim i pięknym – opowiadanie Michaels będzie strzałem w  dziesiątkę. Resztę jednak, możecie sobie zwyczajnie podarować.

piątek, 12 lutego 2016

Moja złota rybka zombie - Mo O'Hara



Oh, jak ja przepadam za książkami, które stanowią mniej lub bardziej czytelną aluzję do historii Frankensteina. Raz Tim Burton, teraz Mo O’Hara pozwala po raz kolejny – i to młodemu czytelnikowi, dla którego przeznaczona jest publikacja – zakosztować w świecie, w którym eksperymenty mogą poprowadzić daleko poza śmierć.

Przybijcie płetwę na dzień dobry i do czytania!

Oto Tymek i Ravi, dwaj najlepsi kumple, stają przed nie lada problemem, bowiem Szalony Tytus, brat pierwszego z chłopców, postanawia zabawić się w naukowca i przetestować zestaw małego chemika nie na kim innym, lecz na małej, niewinnej rybce. Doświadczenie oczywiście ma być dokumentowane na potrzeby szkoły.

Jak to ze starszymi (a na dodatek zwariowanymi) braćmi bywa – same problemy. Przyjaciele muszą uratować zwierzaka z opresji, jednak zanim udaje im się cokolwiek przedsięwziąć, niespełna rozumu Tytus zanurza ją w toksycznej substancji, zaś podejmujący próbę reanimacji Tymek traktuje biedne stworzenie prądem. Z  tej reakcji może wyjść tylko jedno… hipnotyczna rybka zombie, posiadająca moce o jakich nie śniło się nawet Szalonemu Bratu.

Co może przyjść do głowy właścicielowi, mającemu tak potężną broń w  ręku? Jak zapobiec katastrofie? Te oraz masa innych pytań, będą odtąd dręczyć młode umysły Tymka i Raviego, którzy wspólnymi siłami będą musieli ratować nie tylko swoich bliskich, ale także (o, zgrozo!) swoją szkołę.
Czy zwierzę stanie po stronie zła, czy stanie się w pierwszą w historii dobrą zombie rybką? Jak na wieść o jej mocach zareagują dorośli?

Nie pozwólcie się zadręczać tymi pytaniami! Czym prędzej bierzcie książkę do ręki i dajcie się porwać fascynującej przygodzie, w której prawa logiki nie mają racji bytu, a fikcja niebezpiecznie łączy się z rzeczywistością.

To pierwsza część zombie cyklu w wersji light – okraszonej humorem opowieści dla młodszych i nieco starszych czytelników, przy której nie będziecie się nudzić.


Tylko uwaga – nie patrzcie rybce w  oczy – z  łatwością może Was zahipnotyzować.

środa, 10 lutego 2016

Ani żadnej rzeczy – S. M. Borowiecky


Gdy na dachu Bazyliki Świętego Piotra ukrzyżowana zostaje kobieta, wydaje się, że historia się dopełniła. Tym bardziej, że słowa, które padają z ust to nic innego jak pozdrowienie hitlerowskie.

Zanim doszło jednak do tak okropnej zbrodni, życiem głównej bohaterki – Zoi, wstrząsnęło znacznie więcej wydarzeń. Kobieta ma 28 lat i na co dzień mieszka w Nowym Jorku, do którego uciekła, by zacząć nowe życie. Sprzedaje tam luksusowe rezydencje i prowadzi spokojną egzystencję, którą zaburza śmierć jej babki. Wezwana zostaje do Polski, by zidentyfikować jej ciało i podpisać konieczne dokumenty. Na miejscu okazuje się, że jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, a dochodzenie w  sprawie śmierci jej babci doprowadzi nie tylko do Watykanu, ale także do czasów hitlerowskich Niemiec, których prawdziwa historia wcale nie musi być tą, którą znamy oraz dalej – do początków chrześcijaństwa i powstania tajemniczego Bractwa Chryzmonu.

Powieść ta utrzymana jest w dobrze znanej konwencji – opowieści, które mają znacząco wpłynąć nasze postrzeganie historii czy służyć ukazaniu niechlubnej prawdy o Kościele, to nie żadna nowość. Pomysł ten eksploatowany jest nad wyraz często, znajdując raz po raz grupę zainteresowanych nim odbiorców. Nie sposób ukryć, że bez względu na przekonania, tego typu beletrystykę czyta się nad wyraz sprawnie – ciekawy pomysł, chwytliwy, kontrowersyjny temat, garść umiejętności pisarskich i warsztatu – i książka mogąca znaleźć sporą grupę odbiorczą gotowa.

Nieco inaczej stało się w przypadku tejże, o której zaistnienie na rynku autorka musiała długo i ciężko walczyć. Doceniam determinację i pragnienie udowodnienia wartości swojej pracy, a także uparte dążenie do celu. Doskonale wróży to na przyszłość, tym bardziej, że takiego dobra z krytyki nie wyciąga zbyt wielu twórców – większość obraża się i milknie. S.M. Borowiecky ze swoich słabości uczyniła atut – i chwała jej za to. Nauka płynąca z porażek jest bezcenna, a utarcie nosa przeciwnikom i niedowiarkom budujące – zarówno dla twórcy, jak i późniejszych czytelników.

Jednym z nielicznych, za to wielkim minusem publikacji jest niewątpliwie korekta i redakcja, które poza nagminnym błędnym (nie)odmienianiem imienia Bruno, mniej więcej w połowie książki przysnęły na kilkanaście stron, pozwalając błędom szaleć i wariować po całej linii. Formy takie jak chrześcijanizm – hybryda ‘chrystianizmu’ i ‘chrześcijaństwa’ o, parafrazując wypowiedź, którą na stronie Poradni językowej zamieścił profesor Bańko, znikomym użyciu i niejasnej funkcji[1] czy całkowicie dowolna i swawolna pisownia słowa Kościół w odniesieniu nie do budynku, to jedynie przykłady językowej hulanki. O ile ‘chrześcijanizm’ ostatecznie mogłabym wybaczyć, wszak ścisłym błędem nie jest, o tyle braku odmian – nigdy. Utrudniało mi to znacznie lekturę i wybijało z  rytmu, który narzuciła autorka. Choć i tutaj nie obyło się bez wpadek – są miejsca, w które wkrada się chaos, w których dzieje się za dużo, za szybko, a pewne istotne dla zrozumienia toku myślenia bohaterów kwestie nie są wyjaśnione na początku, lecz dopiero znacznie później. Wszystko to jest jednak do nadrobienia, zwłaszcza, że mimo usterek powieść tę czyta się lekko i z zainteresowaniem.

Uważam, że złe opinie krążące w Internecie są mocno krzywdzące – książka nie zasługuje na tak ostrą krytykę, jakiej jest poddawana, choć faktycznie do bestsellera wiele jej brakuje. Wszystko to jest jednak do nadrobienia, szczególnie, że determinacja autorki jest naprawdę godna podziwu.

Zatem jeśli określenie, choć trochę na wyrost, to właściwie oddające intencję –  polski(a) Dan Brown – Was nie zniechęca, a wręcz przeciwnie – budzi zainteresowanie i frapuje, sięgnijcie po tę pozycję. 
Co prawda nie odmieniła ona mojego spojrzenia na historię i to, jak wpłynęła na dzisiejsze wydarzenia, co sugerował opis znajdujący się na okładce, lecz na pewno uprzyjemniła mi wieczór.


wtorek, 9 lutego 2016

Żniwa zła – Robert Galbraith




Gdy do biura Cormorana Strike’a dociera odcięta kobieca noga, zaadresowana na nazwisko jego partnerki – Robin – sytuacja ich biura detektywistycznego robi się dramatyczna. Bohaterowie tracą zaufanie swoich klientów, coraz rzadziej otrzymują nowe zlecenia i z trudem wiążą koniec z końcem. Sytuacja robi się coraz bardziej skomplikowana, co rusz odbijając się na życiu prywatnym bohaterów. 
Robin, jeszcze do niedawna zaręczona, rozstaje się z wieloletnim partnerem, a Cormoran wikła się w coraz mniej interesujący go związek z Elin. Doskonale zdaje sobie również sprawę, że osoba przesyłająca mu kobiecą nogę, a więc grasujący seryjny morderca, zbierający coraz większe żniwo, grozi jego partnerce z pracy, chcąc tym samym jak najmocniej uderzyć w jego firmę. Policja i detektyw wzajemnie się wspierają, chcąc jak najszybciej ująć przestępcę i ocalić niewinne kobiety.
Świetne zakończenie, cliffhanger co prawda spodziewany, a jednak piorunujący.

W sposobie budowania relacji między bohaterami, zauważam pewne podobieństwa do prozy Dennisa Lehane’a – para współpracujących ze sobą detektywów, którzy powinni być razem także w życiu prywatnym (czemu gorąco kibicujemy!), a którzy od lat wikłają się w przedziwne, często toksyczne związki; przyjaciel głównego detektywa pochodzący z półświatka, zawsze gotowy nieść pomoc, wyróżniający się siłą i wyglądem budzącym postrach u każdego, który go nie zna, dochodzący swojego poprzez przemoc. Wszystko to znana mi melodia pochodząca z tekstów ulubionego pisarza, stąd pewnie i moje upodobanie do lektury Galbraith(a). Różnica jest jednak zasadnicza – Lehane mimo wszystko, mocno angażując się w zapis życia osobistego swoich postaci, nie traci rezonu przechodząc na powrót do scen czyniących z jego książek, kryminałów. U autorki czasami wątki sensacyjne, a więc stanowiące oś narracyjną, kuleją i odbiegają od reszty, przede wszystkim poprzez słabą dynamikę. Nie sposób nie zauważyć jednak znaczącego progresu od czasów Wołania kukułki.

Kapitalna zabawa towarzyszyła mi podczas całej lektury, co jedynie dowodzi ogromnego talentu Rowling, którego nie sposób jej odmówić – nieważne czy tworzy ona powieść o czarodzieju dla nastolatków, czy rasowy kryminał – wychodzi jej to przednio (choć jak wiemy, nie od początku tak było). W każdym kolejnym tomie widać drogę jaką przeszła autorka – książka za książką staje się coraz lepsza i bardziej interesująca, a namnożenie wątków coraz lepiej wykorzystane i ujęte w  całość.


Jeśli jeszcze nie znacie tej serii – gorąco zachęcam do lektury. Tym bardziej, że ta część zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie ze wszystkich dotychczas wydanych – zarówno pod względem treściowym, jak i przez uwagę na zdolność wciągania. 




Recenzje poprzednich tomów:




poniedziałek, 8 lutego 2016

Metro 2035 - Dmitry Glukhovsky


Na kontynuację bestsellerowej serii Metro fani uniwersum musieli bardzo długo czekać. Gdy wraz z rokiem 2015 do polskich księgarń trafiło Metro 2035, nic innego się nie liczyło.

Tym bardziej, że część tę można (według wydawcy) czytać całkowicie niezależnie, co zyskało jej nowych fanów, zaczynających swoją przygodę z postapokaliptyczną Rosją od tejże.

Z opinią dotyczącą jej niezależności nie do końca się zgadzam – autor po wielokroć odwołuje się do wydarzeń i postaci z poprzednich części, a brak ich znajomości może powodować zagubienie, z samej historii czyniąc chaotyczną pogoń nie wiadomo za czym i po co. Warto zatem najpierw przeczytać dwa poprzednie tomy, by z wiedzą na jej temat bez przeszkód oddać się lekturze najnowszego.

Po rewelacyjnym Metrze 2034 oczekiwania miałam wręcz ogromne. Niestety, wszystkie wzięły w  łeb, bo już od początku szło nie tak, jak miało. Do lektury zabierałam się dwukrotnie, każdorazowo wręcz przymuszając się, by powieści nie porzucać. Krótko mówiąc – wieje nudą, mimo że potencjał był wielki, a i sama historia zakończona została w sposób (nie)przewidywalny i zakręcony. Zdaje się, że lata dały się we znaki autorowi (tłumaczowi?), który nie potrafi już tak dobrze utrzymać uwagi i zainteresowania czytelnika.

Rzecz dzieje się rok po wydarzeniach części poprzedniej i skupia się wokół Artema – głównego bohatera Metra 2033, o którym dzięki Hunterowi już prawie udało się czytelnikowi zapomnieć.

Wraca on teraz – pokaleczony bohater, przez ludzi których uratował uznany za szaleńca i nie zważając na nic, raz po raz wychodzi na powierzchnię, by szukać kontaktu z innymi ocalonymi. Coraz bardziej napromieniowany zagraża ludziom żyjącym potulnie w metrze, zaatakowanym dodatkowo zgnilizną dziesiątkującą grzyby.

Gdy pewnego dnia na drodze Artema staje Homer, donosząc mu, że zna kogoś, komu udało się nawiązać kontakt z ocalonymi, w  bohatera wstępują nowe siły. Po raz kolejny ma cel, a w  jego serce wlana zostaje nadzieja. Pozostaje jedynie przedostać się na Teatralną, mimo że Hanza blokuje przejście.

Przyznacie, że idea przyświecająca książce nienajgorsza. Zdecydowanie gorzej jest już jednak z wykonaniem. Metro 2035 całkowicie straciło swój klimat – brak tu tej klaustrofobii, duszności, poczucia odcięcia od reszty świata, mroku, brak nawet typowego „życia” tuneli. Wszystko to rozpłynęło się jak kamfora, pozostawiając jedynie żal, pustkę i… nadmierne politykowanie. Momentami czytelnik ma poczucie, że wcale nie znajduje się w centrum powieści postapokaliptycznej, lecz zupełnie przypadkiem wszedł w miejsce obrad i ustalania jedynej słusznej ideologii.  Kiepsko rzutuje to na całość, mimo że owa polityka jest tu faktycznie ważkim elementem, co nie zmienia faktu, że zbyt wyeksponowanym.

Lekturę polecam oczywiście tym, którzy zostali wiernymi fanami uniwersum – z całą pewnością niedokończenie serii będzie spędzało im sen z powiek, nie ma zatem co z  niego rezygnować. Warto jednak mieć na uwadze ewentualne rozczarowanie, które może nastąpić podczas czytania.

Ciekawa jest grupa docelowa książki. Pierwszy raz spotkałam się z  zaznaczeniem na okładce wieku, po osiągnięciu którego, można po powieść sięgnąć. Wydawca jasno zaznacza, że to historia dla dorosłego czytelnika, a znaczek 18+ jedynie w  tym utwierdza. Bardzo trudno jednoznacznie powiedzieć dlaczego – wszak scen przemocy w  niektórych młodzieżowych lekturach jest znacznie więcej, nie mówiąc już o innych nieodpowiednich treściach. Z  całą pewnością jest to jednak zabieg pozytywny.




Książkę kupisz w atrakcyjnej cenie na:


niedziela, 7 lutego 2016

Metro 2034 - Dmitry Glukhovsky




Metro 2034 jako kontynuacja wypada doskonale. Opowiada losy zaginionego Huntera oraz  Homera o Saszy. Rzecz dzieje się rok po wydarzeniach ostatniej części, kiedy to Artem zgładził Czarnych, ponoć zagrażających życiu ludzi skrywających się w moskiewskich tunelach.

Unicestwienie jednych, nie zapewniło jednak ochrony przez atakiem innych. Metro dziesiątkuje zaraza, której wytępienia podejmuje się Hunter – mężczyzna-legenda, łowca, przed którym sieć tuneli nie ma, zdawałoby się, żadnych tajemnic. Dodatkowym problemem staje się utracona łączność ze stacją zapewniającą dostawę amunicji, bez której nie ma co liczyć na przetrwanie. Obie sprawy wydają się ze sobą powiązane.

Książkę tę czytało się znacznie lepiej niż tom pierwszy, bowiem bardziej angażuje ona czytelnika w wątki obyczajowe, rozwija historie głównych postaci, zarysowuje ich psychikę i trudy zmagań po spotkaniu z czarnymi.

Przeczytałam ją właściwe na jednym wdechu, później nie mogąc zasnąć – to stanowić może chyba najlepszą rekomendację, tym bardziej, że do książek o tej tematyce podchodzę z dużą dożą ostrożności.

Tym, co oceniam bardzo wysoko jeśli idzie o Metro 2034 rozważania o kondycji ludzkiej, sednie człowieczeństwa, jego istocie i tym co decyduje o naszym byciu lub nie człowiekiem. Świetnie poprowadzone rozważania, pokazujące jak niewiele trzeba, by utracić status prawdziwej istoty ludzkiej, jak krucha jest nasza psychika i jak łatwo ją nadszarpnąć, czyniąc straty  nie do odrobienia. Autor pyta o to, co stawia ludzi wyżej niż zwierzęta, co czyni nas lepszymi? Jego refleksje mają charakter ogólnoludzki i uniwersalny: bez względu na to, kto i kiedy weźmie je pod lupę, wciąż będą aktualne. Nieważne czy pyta człowiek średniowiecza, czy osoba żyjąca w świecie po katastrofie. Pytania i odpowiedzi pozostają niezmienne, co bardzo sugestywnie widać na tle zarysowanego uniwersum. Tutaj nabierają one nowego sensu.

W  mojej opinii jest o wiele lepsza niż tom pierwszy, nie tylko pod względem łatwości i lekkości lekturowej. Metro 2033 skupiało się właściwie na zarysowaniu świata postapokaliptycznego i głównych osi narracyjnych. Stanowiło ono świetne wprowadzenie w  uniwersum, jednak to dopiero tutaj można zaangażować się w lekturę w pełni, także poprzez identyfikowanie się z postaciami. Mniej jest już chaosu, więcej się wyjaśnia, zostaje dopowiedziane w jakiś, chociażby naskórkowy sposób, zapewniając większy komfort czytania. Przy tym wszystkim pojawiają się w  końcu jakieś uczucia – okazuje się (uff!), że nie wszyscy utracili zdolność kochania, współczucia i bycia serdecznym.

Choć wiem, że Metro 2035 nie rozwija wątku, który chciałabym aby został dopowiedziany, sięgnę po kolejny tom z nieskrywaną przyjemnością.

Kto by pomyślał!



Metro 2033

Książkę kupisz na:


sobota, 6 lutego 2016

Metro 2033 - Dmitry Glukhovsky



Pierwsza część – Metro 2033 – okazała się dla mnie nieco nużąca. Początkowo ciężko się w książkę tę wgryźć – chaos narracyjny, brak jasności co do tego co i gdzie się dzieje, dojmujące wrażenie rozbicia wciąż towarzyszy lekturze przy kilkudziesięciu pierwszych stronach.

Później jest już jednak znacznie lepiej, a zakończenie właściwie zwala z nóg. Dmitry Glukhovsky zarysowuje świat po katastrofie, kiedy to ludzie przenieśli się do podziemnych tuneli metra, by tam walczyć o przetrwanie. Skazani na przebywanie w klaustrofobicznych przestrzeniach, wykluczeni z możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, oderwani od światła dziennego, żyją jak wygnańcy, próbując poukładać swoją nową rzeczywistość i przetrwać. W mrokach moskiewskiego metra nie jest to jednak takie proste – zewsząd czai się niebezpieczeństwo, a brak podstawowych środków do życia daje się we znaki. Na stacji WOGN, słynącej ze świetnej quasi-herbaty podjęta zostaje decyzja o próbie dostania się do Polis. Główną postacią, wokół której skoncentrowana została narracja jest Artem.

Glukhovsky sprawnie wykorzystał potencjał swojej historii – umieścił w  niej rozważania na temat wpływu człowieka na losy świata, zręcznie pokazując jak to on sam spowodował zejście do tunelu, wojny, kłótnie i katastrofy. Ciekawy wydał mi się również wątek Kremlu traktowanego jako siedzibę szatanów – akcent ten nadaje książce smaczku i zachęca do poszukiwań własnych.

Autor zarysował świat realny i przez to przerażający. Jego wizja przyszłości wcale nie jest odległa ani niemożliwa – wydaje się wręcz, że jest to profetyczne wejrzenie w najbliższe lata, które – jeśli człowiek będzie zmierzał dotychczasową ścieżką – mogą z  kart literatury przejść do rzeczywistości, czyniąc z  Metra 2033 reportaż przyszłości.

Niewątpliwie jest to książka klimatyczna, jednak zdecydowanie bardziej skupiona na ogólnym zarysowaniu rzeczywistości postapokaliptycznej niż losach samych bohaterów, które odbieram jako konieczną obecność, ale wcale nie odgrywającą głównej roli. Jest ona niezbędnym dodatkiem do opisu wyglądu metra oraz związków między kolejnymi stacjami. Czuć, że to preludium, wstęp do sagi, która – jak już teraz wiemy – odniosła ogromny sukces, wychodząc daleko poza książki pisane przez samego Glukhovsky’go.

Tym, co przebija nowe wydanie książki jest sensownie ulokowana mapka metra, bez którego nie sposób poruszać się po książce. Znajduje się ona na końcu, dzięki czemu w każdej chwili możemy do niej zerknąć. W  starym wydaniu jej rozkładaną wersję umieszczono w środku, co było kompletnym nieporozumieniem (był to wówczas jeden z wielu błędów wydawniczych).

Ogromnie cieszę się, że dałam się namówić na jej lekturę. Po latach odkładania jej na później, była to naprawdę dobra decyzja.

Jeśli jeszcze nie znacie serii – polecam zapoznanie się.


Książkę kupisz na: