niedziela, 2 października 2016

Rój - Laline Paull



Problematyka pszczół staje się coraz głośniejsza – czy to w książkach dla dzieci (Pszczoły, wyd. Dwie Siostry), czy w głośnej niedawno Historii pszczół, coraz częściej i śmielej zwraca się uwagę na kwestię możliwej zagłady tego gatunku, a co za tym idzie – ludzkiej niedoli.
Laline Paull zarysowuje uniwersum, którym rządzą twarde zasady: Podporządkowanie. Posłuszeństwo. Służba.

Rój to przestrzeń, w której życie zależy od surowej hierarchii i wydawać by się mogło, że nic nie będzie w  stanie tego zmienić. Każdy zalążek indywidualizmu jest wyłapywany przez straż i natychmiastowo usuwany. Każda próba bycia kimś ponad to, co zakłada przynależność rodowa jest z miejsca tępiona. Każda ułomność jest wychwytywana i unicestwiana. Rządzi królowa, a obezwładniająca (ogłupiająca? Narkotyzująca?) siła jej miłości sprawia, że w ulu wszystko działa jak w zegarku. Każdy trybik jest na właściwym miejscu i pełni swoją rolę, czego pilnują także wierne kapłanki.

Flora 71 rodzi się jako robotnica ulokowana na samym dole: należy do rodziny sprzątających, mających za zadanie utrzymanie porządku w ulu. Nie jest jednak tak pokorna, jak nakazują tego odwieczne reguły i regulacje. Staje się bohaterką dynamiczną, która niby superpszczoła jest zdolna zmienić losy swojego ula, unikając wewnętrznych narzędzi terroru niosących ład, niczym wyszkolona superjednostka. W oczach pszczół jest jednak jedynie buntowniczką, której należy się pozbyć. 

Początkowo nic tego jednak nie zapowiada. Jej życie zmienia się dopiero wówczas, gdy okazuje się, że potrafi ona karmić nowo narodzone pszczoły. To zaś staje się impulsem do całej serii zmian i zaburzeń w hierarchii. Flora 71 bowiem pnie się po szczeblach – od sprzątaczki, przez mamkę, do zbieraczki nektaru i dalej, dalej, dalej. Mimo że dotąd życie każdej pszczoły zaplanowane (zaprogramowane raczej) było od chwili narodzin, bohaterka wyłamuje się ze schematu, krocząc własną drogą. Jest ona klasycznym przykładem "od zera do bohatera".

Wszystko byłoby w porządku, bowiem narracja prowadzona jest sprawnie i w sposób, który przyciąga uwagę czytelnika, gdyby nie kilka wpadek, zupełnie niepotrzebnych. Chcąc pokazać jak silnie zniewolone są jednostki, autorka posłużyła się między innymi przykładem reakcji robotnic na obecność trutni – ulegały one męskim wdziękom, padały wręcz przed nimi na kolana, a ich podniecenie sięgało granic wytrzymałości. Paull obrazuje to, siląc się na dalekie od reszty warstwy językowej określenia – parafrazując, wspomina ona o „trutnim konarze”, jaki pszczoły chciałyby poczuć między nogami; powołuje się na „świętą piczę Świętej Matki”, a ilustrując oddanie samej królowej, zmienia tekst modlitwy Ojcze nasz, dostosowując ją do cech i zadań wykonywanych przez tę właśnie. W  innych miejscach wykorzystuje teksty biblijne, dosadniej ukazując królową jako Boga, a robotnice, jako wiernych (Pozwólcie córce przyjść do mnie czytelnie nawiązuje do ewangelicznego Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie).

Odnosiłam również wrażenie, że pisarka chce powiedzieć zbyt dużo, na zbyt małej powierzchni. Wydawało się, jakoby próbowała chwycić wszystkie sroki za ogon. Jej książka mówi bowiem nie tylko o totalitaryzmie, podporządkowaniu, eliminacji jednostkowości, buncie, ale także o macierzyństwie, miłości, bohaterstwie, próbie naprawy świata i wielu innych. Za dużo, za szybko, za płytko.

Rój pozostaje książką, wobec której mam ambiwalentne uczucia. Z  jednej strony zarysowanie życia pszczół było niezwykle fascynujące, z drugiej zaś fragmenty nawiązujące do zmienionej wersji modłów i elementy „pszczelego porno” mocno mnie zniesmaczyły. Ich niedopasowanie do całości tak boleśnie rzuca się w oczy, że nie sposób przejść wobec tego obojętnie. Poza tym odnoszę wrażenie niedopracowania całości i zbyt wielkiej chęci przyświecającej autorce, do powiedzenia o wszystkim, o czym tylko się da przy użyciu paraboli ula. To raczej materiał na sagę, nie zaś na jedną krótką powieść.

Chylę zatem czoła za trud włożony w opisanie pracy pszczelego roju, odcinam się jednak od ustępów dalekich od mojego poczucia dobrego smaku, pozostając w zachwycie nad bezbłędną okładką.

Bardziej także, niż nad odczytywaniem jej jako kolejnej powieści o totalitaryzmie – które to odczytanie nasuwa się samo, autorka doskonale zadbała bowiem o wykreowanie świata, w  którym rządzi władza absolutna – skłaniam się ku takim analizom, które na pierwszym miejscu stawiają nie kolejne debaty o reżimie, lecz poruszanie problemu pszczół w ogóle – zagrożeń jakie są ich udziałem i wyczuleniem ludzi na możliwą im pomoc.


***

Korzystając z okazji, jaką jest recenzja książki poświęconej pszczołom, chciałam Was gorąco zachęcić do udziału w akcji adopcji tychże.

Niewielkim kosztem możecie wesprzeć szczytny cel! A przy okazji zdobyć Historię pszczół Mai Lunde.


Szczegóły tutaj.






7 komentarzy:

  1. Mi jak na razie konstrukcja tej powieści wydaje się bardzo dziwna i jeszcze poczekam z lekturą tej książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja może odebrałabym tę książkę podobnie, ale starałam się ją czytać na raty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpłynęło to na korzyść książki czy raczej nie?:)P

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam mieszane uczucia w stosunku do tej książki. Z jednej strony jestem jej bardzo ciekawa, ale z drugiej te nawiązania biblijne i "niegrzeczne" wstawki trochę mnie odstraszają. No nie wiem, jeszcze muszę się na tym tytułem zastanowić ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. święta picza Świętej Matki? Padłam normalnie:) Ciekawi mnie ta książka głównie ze względu na tematykę, chociaż teraz nie wiem czy po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko, pszczele porno mnie zabiło :D Może jednak nie będę tego czytać, haha :)

    OdpowiedzUsuń