środa, 31 października 2012

KONKURS

Kochani, ogłaszam kolejny konkurs organizowany przy współpracy z portalem Sztukater.
Niestety, tym razem uczestnikami mogą być jednie osoby zarejestrowane na Facebooku.
Mam nadzieję, że to nie ostudzi Waszego zapału, wszak w boju o książki na bok zostaje odrzucone wszystko inne;)

Zasady konkursu:
1. W konkursie do wygrania są 3 książki-niespodzianki.
2. Organizatorem jest portal Sztukater.pl oraz autorka bloga Lego ergo sum.
3. Konkurs trwa od 31.10.12 do 15.11.12r.
4. W konkursie mogą brać udział tylko osoby, które dodają do znajomych profil Artie Sztuk na Facebooku.  [ http://www.facebook.com/artie.sztuk ].
5. Swoje zgłoszenie należy zasygnalizować komentarzem pod notką informującą o konkursie na blogu Lego ergo sum, wraz z podaniem swojego imienia i nazwiska. Osoby anonimowe nie będą brane pod uwagę, przez wzgląd na niemożność sprawdzenia zgodności ich zgłoszenia ze wszystkimi punktami regulaminu.
5. Spośród zgłoszeń zostaną wybrane 3 osoby, które otrzymają książki. O wygranej decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa zgłoszenie pierwsze, środkowe i ostatnie.
6. Konkurs może zostać anulowany przez organizatora bez podania przyczyn.
7. Za wysyłkę nagród odpowiedzialny jest portal Sztukater.
8. Zwycięzca zostanie poinformowany o wygranej poprzez prywatną wiadomość na Facebooku, a jego imię i nazwisko zostanie również podane w poście informującym o zakończeniu konkursu.
9. Liczba nagród może zostać zwiększona, gdy swój udział w konkursie zadeklaruje duża liczba osób. Zatem zapraszajcie znajomych!


Powodzenia!

poniedziałek, 29 października 2012

Hala i Bas – Piotr Kulpa

Tytuł: Hala i Bas
Autor: Piotr Kulpa
Wydawnictwo: Novae Res - dziękuję!
ISBN: 978-83-7722-380-2
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 152

Piotr Kulpa wykonał kawał dobrej roboty, tym samym kłaniając się nie tylko w stronę dzieci, ale i dorosłych. Nie będę udawała, że Hala i Bas to historia skierowania jedynie do najmłodszych – już strona tytułowa zapowiada wielkie emocje także i dla tych odrobinę większych czytelników.
Hala, to mała dziewczynka, która najbardziej na świecie kocha spędzać czas z własnym dziadkiem. Niestety, ten wiekowy już staruszek, zaczął mieć problemy ze zdrowiem: wykryto u niego guza mózgu, który powoli acz konsekwentnie kładł mu kłody pod nogi: powodował krótkotrwałe zaniki pamięci, chwilowe „wyłączanie się”, słabnięcia i bóle głowy, a z czasem także i problemy z chodzeniem. W świetle tych kłopotów, jego kochająca rodzina sprowadziła go do swojego mieszkania na stałe. Hala była wniebowzięta! Wraz z dziadkiem czytała Elementarz i dowiadywała się o otaczającym ją świecie coraz więcej. Dziadek, zainspirowany postaciami Ali i Asa, postanowił zdobyć dla Hali…Basa. Jego pomysł spotkał się ze średnim entuzjazmem rodziny, za wyjątkiem dziewczynki, która swojego nowego towarzysza życia – ogromnego psiaka przygarniętego ze schroniska – pokochała całym swoim dziecięcym sercem. Hala, Bas i dziadek stali się od tej pory nierozłączni, wspólnie przeżywając różne przygody dnia codziennego.
W domu Hali nie działo się jednak najlepiej – tata popadł w uzależnienie od gier komputerowych, młodszy brat w akcie zemsty za małe poświęcanie mu uwagi uwięził niewinnego kotka, skazując go niemalże na śmierć głodową, a postęp choroby dziadka Baltazara był coraz większy.
Jednak dla rodziny, w której panują zdrowe i pełne wyrozumiałości relacje, takie problemy nie stanowią żadnej przeszkody, a wręcz przeciwnie: jeszcze bardziej wszystkich do siebie zbliżają.
Hala i Bas, to mądra, wzruszająca, pełna ciepła i optymizmu opowieść o miłości, przyjaźni, opiece nad drugim stworzeniem Bożym – niekoniecznie człowiekiem oraz o budowaniu prawdziwie trwałych relacji rodzinnych. To także duża lekcja odpowiedzialności, wyrozumiałości, poświęcenia się dla drugiego oraz świadectwo tego, że rodzina, to żywy organizm, w którym swoje miejsce i schronienie znajdzie każdy – bez względu na swoje humory, stan zdrowia czy zainteresowania.
Doskonała opowieść, która może stanowić lekcję dla każdego dorosłego oraz dziecka. Ponadto, publikacja ta udoskonalona jest poprzez liczne kolorowanki, którymi przeplatany jest tekst opowieści. Dziecko, podczas czytania, samodzielnie może nadać barwy swojej książeczce, decydując o tym, co i w jaki sposób zostanie przedstawione. Genialny pomysł, który na pewno sprawi, że lektura ta stanie się dla naszej pociechy jeszcze ciekawsza.
Polecam gorąco!











niedziela, 28 października 2012

Kochanie, zabiłam nasze koty - Dorota Masłowska


Tytuł: Kochanie, zabiłam nasze koty

Autor: Dorota Masłowska
ISBN:  978-83-7392-393-5
Wydawnictwo: Noir sur blanc- dziękuję!
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 160









Masłowska recenzuje się sama. Swoim nazwiskiem, wywiadami, które pojawiają się na długo przez publikacją kolejnej książki, szumem i – albo skandalem, albo antyskandalem zbudowanym wokół nowej publikacji. Nie sposób dodać cokolwiek nowego w momencie, gdy uwaga całej społeczności kulturalno-literackiej skupia się właśnie na niej – na pisarce, która po latach i, jak sama wspomina, hektolitrach kawy, wydaje na świat kolejne prozatorskie dziecko, które czymkolwiek by było – z góry skazane jest na sukces. Chociażby medialny i promocyjny.
Laureatka Nagrody Nike nie jest jednak tylko pożywką dla żądnych sensacji mediów – jest przede wszystkim bardzo dobrą pisarką, której powieści czyta się po prostu rewelacyjnie. Słowa „powieść” używam tutaj z przymrużeniem oka, bowiem jej teksty, to w dużej mierze właśnie takie oczko puszczone do czytelnika. Ni to powieść, ni poezja, raczej kocioł gatunkowy i rodzajowy; snucie narracji, która – mam wrażenie – sama nie wie dokąd zmierza, póki nie osiągnie celu. Mimo wrażenia tej przypadkowości, wszystko jest tutaj jednak na właściwym miejscu, nic się nie gryzie, nic nie szczypie.
Masłowska przenosi nas do USA, a jej bohaterki to kobiety będące uosobieniem przeciętności w jej najczystszej postaci: mieszkające w przeciętnej dzielnicy, o przeciętnych aspiracjach, przeciętnych pracach, przeciętnych potrzebach. Jedyną sferą wymykającą się poza ramy narzuconej mierności jest ich strefa marzeń i snów. To właśnie perspektywa oniryczna jest tutaj najciekawsza i w sposób niezwykle płynny przenika się z jawą, na skutek czego niejednokrotnie nie mamy pewności, gdzie się znajdujemy: czy już w rzeczywistości, czy jeszcze w objęciach Morfeusza. Farah i Joanne, to kobiety, które swoje poczucie niespełnienia i miałkości przelewają na sferę, w której mogą czuć się bezpieczne, której nic nie zagraża, a której jednocześnie nie potrafią samodzielnie kształtować. Motyw syreny pojawiającej się w ich widzeniach, to wedle wszelkich senników ostrzeżenie przed złymi doradcami, fałszywymi obłudnymi obietnicami oraz uczuciami, które po pryśnięciu jak bańska, zostawią po sobie jedynie złamane serce. Jak tę metaforykę odnieść można do życia bohaterek oraz do mitologii, gdzie syrena to swoista femme fatale, niebezpieczna, wabiąca – zupełnie inna niż bohaterki w swoim życiu realnym. Czy to objaw chęci zmiany siebie? Czy to daleko idąca potrzeba postrzegania siebie, jako kogoś, kto daje sobie radę, jest wyjątkowy i doskonale manipulujący innymi? Czy to kontaminacja tych pragnień, a jednocześnie świadomość niemożności ich urzeczywistnienia? Mam nieprzeparte uczucie, że interpretacja ta idzie za daleko, że te zbieżności lub środki wyjaśniające są tylko kwestią przypadku, złożoności i nakładania się różnych pojęć z wielu sfer, które umożliwiają dowolne odczytywanie pewnych symboli. Czy to w kontekście swoistej psychoanalizy, czy zwykłego łączenia faktów.
Trywialność przedstawianych wydarzeń i duchowych rozterek kobiet, a także ich językowa pustka, potocyzmy wylewające się niemal z każdej strony, to swoiste świadectwo bolączek naszych czasów – szukamy ratunku w fantasmagoriach, stajemy się ofiarami eskapizmu, które zatracają się w fikcji, którą powoli przestajemy odróżniać od rzeczywistości.
Narrator tej powieści, to śmiały obserwator, który w żaden sposób nie ocenia postaci, wokół których toczy się akcja, lecz raczej delikatnie zaznacza swoją obecność w przestrzeni językowej – zapchajdziurach między strumieniem wywodów kobiet. Unaocznia, to co dla dzisiejszego świata charakterystyczne – życie stymulowane i określane przez nasze istnienie bądź nie na Facebooku, wszelkiego rodzaju komunikatorach; kontakty ograniczane do spotkań, w których rolę „spojrzenia w oczy” pełni internetowa kamerka. To gorzka analiza współczesnego świata ubrana w strojne piórka, sprawiająca, że nie sposób odpowiedzieć: czy to wciąż fikcja, czy próba przedstawienia świata, takim jakim jest? Czy to wydarzenia stworzone na potrzeby chwili, czy prawdziwe przeżycia będące doświadczeniem pisarki? Jest w prozie Masłowskiej duża autentyczność, która każe nam przypuszczać, że jednak wersja druga dominuje, a Kochanie, zabiłam nasze koty to ostra satyra na społeczeństwo.

sobota, 27 października 2012

Złudzenia, nerwice i sonaty - Sylwia Zientek

Powieść Sylwii Zientek, to kolejna realizacja coraz popularniejszej dziś literatury, mającej skłonić do szukania prawdy o sobie w przeszłości, relacjach z najbliższymi, gdzie z całą pewnością znajdą się odpowiedzi na pytania o zachowania charakterystyczne, mające podłoże nerwowe. Proza silnie łącząca się z psychologią, budująca fabułę wokół kompleksu Elektry, powielania schematów i zachowań pokoleń wcześniejszych. Zientek skonstruowała swoją powieść na zasadzie bardzo podobnej: oto kobieta w kwiecie wieku zaczyna rozliczać siebie, swoją przeszłość i teraźniejszość. Od lat cierpi na nerwicę, przejawiającą się w zakupoholizmie mającym uciszyć sumienie, uspokoić skołatane nerwy i wytworzyć ułudę poczucia zadowolenia i spełnienia. Każdy wieczór kończy się tak samo – lampką czerwonego wina wypijanego w samotności. Wydaje się wspaniale? Być może, ale problem zaczyna się wtedy, gdy obsesyjne kupowanie rzeczy niepotrzebnych oraz nadmierna skłonność do alkoholu, zamiast nieść ze sobą oczekiwane ukojenie, powoduje jedynie rosnącą frustrację i poczucie osamotnienia. Przedsionek depresji stoi otworem, a wokół nie ma nikogo, kto mógłby podać nam dłoń i wyciągnąć z odmętów życia na marginesie zainteresowania. Andżelika źródeł swojego permanentnego poczucia niespełnienia; na przekór wydawałoby się idealnemu życiu, które z perspektywy osób trzecich, wydaje się być sielanką; szuka w życiu swojej matki – Krystyny. Ona, podobnie jak teraz główna bohaterka, popadła kiedyś w szpony konsumpcjonizmu, próbując pozbyć się dotkliwego i przejmującego poczucia nieobecności męża. Kupowała, kupowała, kupowała. Przebłyski szczęścia były rzadkie i powodowały jedynie dotkliwsze powroty do „normalnego” poczucia nieszczęścia. Nerwice natręctw, złudzenia, że ciągle czegoś im brakuje, że wciąż są nie dość dobre, nie dość bogate, nie dość wykwintne, że nie wspięły się jeszcze na wyżyny i wciąż daleko im do high life’u, spowodowały u obu kobiet poczucie bezsensu istnienia. Weltschmerz w wersji XXI-wiecznej i kobiecej. Obie panie reprezentują model typowego konsumpcjonistę naszych czasów: wiecznie niezadowolonego z siebie, swojego życia i ze swoich najbliższych; przelewającego swoje frustracje do wewnątrz siebie, starającego szukać się niedoskonałości w sobie, tym samym unieszczęśliwiając wszystkich wokół. Książka Zientek skłania do zastanowienia się nad tym, czy aby nie należymy do grona osób ślepo podążających za nowościami; czy nie zbliżamy się niebezpiecznej granicy zakupoholizmu, mającego wynagrodzić nam rzekome życiowe niepowodzenia i czy nie przenosimy swoich frustracji na osoby przebywające z nami na co dzień: czy nie okazujemy komuś bliskiemu pogardy, bo nie spełnia naszych oczekiwań, czy nie ranimy siebie i innych swoim ostentacyjnym niezadowoleniem ze wszystkiego. Nie każdą rzecz uzasadnić można bowiem przeszłością najbliższych, wiele jednak zachowań nieświadomie przenosi się na kolejne pokolenia, budując przyszłość osób nigdy nie dość zadowolonych z życia, dalekich od afirmacji świata, bliższych unieszczęśliwiającego hedonizmu niż codziennej radości z tego, że się jest. Złudzenia, nerwice i sonaty, to nie jest ksiązka budująca napięcie – to ogromny ładunek smutku, gorzkiej refleksji nad kondycją współczesnego człowieka, to próba psychologicznego podejścia do problemów dzisiejszego świata i unaocznienia tego, co w codziennym biegu często pomijamy lub zbywamy wymownym milczeniem. Nie poprawi Wam humoru, ale być może otworzy oczy na problem.

piątek, 26 października 2012

Irena- Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska


Tytuł: Irena

Autor: Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska
ISBN:  978-83-7747-734-2
Wydawnictwo: W.A.B. - dziękuję!
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 416











Irena – Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska

Powieści pisane w duecie zawsze budzą moje ambiwalentne uczucia – zarówno przemożną ciekawość, ale też lęk o to, jak pisarski tandem zdołał połączyć siły i co w rezultacie wyszło z ich próby stworzenia czegoś wspólnie.
Irena, to literacki eksperyment Małgorzaty Kalicińskiej i jej córki – Basi Grabowskiej. To swoista próba przeniesienia na karty książki złożonej relacji matka-córka, która swej autentyczności nabiera właśnie poprzez postaci autorek: tej z bogatym doświadczeniem twórczym, jak i tej początkującej – z wielkim potencjałem i głową pełną pomysłów, nieskażoną jeszcze trudnym światkiem literackim.
Co wyszło z tego doświadczenia? Powieść niezwykle prawdziwa, ukazująca złożone relacje międzypokoleniowe z dwu perspektyw: matki oraz jej jedynej córki. Co więcej: matki żyjącej z traumą po śmierci łóżeczkowej swojego pierwszego dziecka; śmierci, o której postanowiła córce nie wspominać, skazując ją na poczucie wyobcowania i niespełnienia wygórowanych oczekiwań rodzicielki, która nie umiała pogodzić się z myślą, że „nie ma dziecka jakiego pragnęła, ale takie jakie się urodziło”, która podświadomie przelewała na pociechę swoje niespełnione ambicje i frustracje, powodując ich napięte relacje.
Narracja prowadzona dwutorowo, ukazuje różnice w postrzeganiu rzeczywistości przez dwie kobiety, które szukają wspólnej więzi, jednak nie potrafią jej odbudować. Jedyną osobą, która potrafi złagodzić ich konflikty jest tytułowa Irena – przyszywana ciotka, która niedawno straciła męża. Dorota, przez wiele lat żyjąca z nieprzepracowaną żałobą po zmarłym dziecku, śmierć Felka – męża Ireny, niezwykle bliskiego ich rodzinie – przeżywa na swój własny sposób, próbując oswoić ją w sposób od wieków znany ludzkości: poprzez śmiech. Niestety, niektóre dialogi i refleksje bohaterów, zasygnalizowane przez autorki, budują wrażenie niestosowności stylów: chwilę po nostalgicznym wspominaniu, smutnej atmosferze, poważnym przemyśleniom, pojawiają się w tekście słowa takiej jak „bzykanko”. Odreagowanie przy pomocy śmiechu to jedno, ale mieszanie stylów powodujące tak nieprzystający do całości kontrast, to drugie. Wpadek takich jednak w książce tej niewiele, dlatego z powodzeniem polecić można ją każdemu pokoleniu kobiet.
Wydawać by się mogło, że to powieść lekka, jednak pod pierzynką potocznego języka, stylizowanego na bardzo naturalny, przypominający dialogi, jakie możemy usłyszeć na co dzień, będący zapisem rozmów i kłótni, które każda z nas przeżyła nie raz – znajduje się problematyka o wiele poważniejsza. Odwieczny, nierozwiązywalny problem relacji matki z córką, poczucie niespełniania oczekiwań i ciągłego bycia wykluczonym przez swoją nieprzystawalność do ogólnie przyjętych norm, zderzenie codzienności z tym, czego za życia komuś nie udało się zrobić, zestawienie perspektywy ziemskiego przebywania i śmierci, motyw osoby starszej, ciepłej, z bogatym doświadczeniem życiowym, które umożliwia jej łagodzenie obyczajów, szuanie złotego środka w stosunkach między sfrustrowaną mamą, a córką, która za wszelką cenę stara się udowodnić swoją wartość i zasłużyć na szacunek rodziców.
To sprawnie napisana powieść, w której każda kobieta może czytać siebie. Dzięki takiemu zabiegowi książka ta posiada bardzo szeroki zakres odbiorców. Wzorzec singielki, próbującej na własny rachunek przeżyć swoje życie; takiej, która nie chce przyznać się, że z jakichś przyczyn nie potrafi się zaangażować emocjonalnie i w związku z tym manifestuje swoją niezależność, stawia na karierę, rozwój zawodowy, przedkłada „mieć” nad „być”, zostawiając daleko w tyle marzenia matki o wnukach, o szczęśliwej rodzinie dla swojej córki, to model doskonale znany każdemu z nas. XXI wiek powoduje masową „produkcję” ludzi ukrywających się za wygodnymi wymówkami takimi jak „praca”, „kariera”, „samowystarczalność”, „zapewnienie sobie dobrego startu”, ale także takimi, którzy własne niespełnione ambicje przelewają na kolejne pokolenia. Coraz rzadziej młodzi ludzie podejmują ryzyko przejścia przez życie z partnerem, z rodziną w której mogliby w chwilach trudnych odnaleźć wsparcie i poczucie bezpieczeństwa; coraz rzadziej też ludzie ze sobą rozmawiają. Irena, to książka, która wychodzi tym problemom naprzeciw, próbując je usystematyzować i wskazać rozwiązanie albo chociaż: otworzyć oczy. Warta naszego czasu, pisana dla kobiet, o kobietach, z myślą o kobietach.

I podkreślająca, że wspólny wysiłek matki i córki może przynieść niesłychane niespodzianki – taką niespodzianką, jest właśnie ta książka, świadectwo poukładanych relacji i zgodności.


niedziela, 21 października 2012

Dyktando ogólnopolskie 2012

Dziś, 21 października o godzinie 11.00 w Centrum Kultury Katowice im. Krystyny Bochenek, odbyło się 25 dyktando ogólnopolskie, w którym, wraz z koleżankami i kolegami z filologii polskiej, miałam okazję brać czynny udział: nie jako pisząca, lecz jako koordynująca prawidłowy przebieg, dbająca o przestrzeganie zasad fair play oraz sprawdzająca prace osób uczestniczących. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie postarała się zmierzyć z tekstem ułożonym i odczytanym przez profesora Andrzeja Markowskiego, tak więc swój udział zorganizowałam w taki sposób, by, poza konkursem, spróbować swoich sił. Pracę sprawdziłam sobie później sama, już po otrzymaniu kalki z prawidłową wersją dyktanda i, mogę stwierdzić, jest naprawdę dobrze.

Jako jednak, że nie mój udział i nie moje zdolności mam zamiar głosić wśród blogerów, pokrótce przedstawię Wam zasady oraz jury tegorocznego Dyktanda.
W skład komisji wchodzili: prof. Walery Pisarek, prof. Andrzej Markowski, prof. Jerzy Bralczyk, prof. Edward Polański i ks.prof. Wiesław Przyczyna. Jak widzicie – same znakomitości. Zasady niczym nie różniły się od dotychczasowych – po inauguracji Dyktanda i krótkim wystąpieniu zaproszonych gości, prof. Andrzej Markowski odczytał tekst jednym ciągiem, po czym przystąpił do dyktowania kolejnych wersów. Czasu było na tyle, by zdążyć napisać, a nie zdążyć ściągnąć ani wrócić do poprzednich słów. Z perspektywy sprawdzającego, mogę powiedzieć, że najwięcej trudności sprawiała uczestnikom pisownia „tête-à-tête” [średnio popełniano w słowie tym ok. 7 błędów ortograficznych], a także, poniekąd paradoksalnie, zwrotów takich jak „à la”, „wygooglować” [najciekawsza wersja to: wygóglować] oraz „Facebook” [pisane notorycznie małą literą lub też spolszczane]. 


Co warte uwagi, w tym roku istniała także możliwość napisania dyktanda przez komunikator gadu-gadu. Świetny pomysł!

Wyniki Ogólnopolskiego Dyktanda 2012


I miejsce i tytuł MISTRZA POLSKIEJ ORTOGRAFII

oraz nagrodę w wys. 30 000 zł
zdobył
Aleksander Meresiński z Kielc

II miejsce i tytuł PIERWSZEGO WICEMISTRZA POLSKIEJ ORTOGRAFII

oraz nagrodę w wys. 15 000 zł
zdobył
Michał Gniazdowski z Warszawy

III miejsce i tytuł DRUGIEGO WICEMISTRZA POLSKIEJ ORTOGRAFII

oraz nagrodę w wys. 5 000 zł
zdobył
Maciej Kajzer z miejscowości Bystra Śląska

Oficjalna strona Dyktanda - http://www.dyktando.info.pl/


Jeśli chcecie się sprawdzić, poniżej prezentuję tekst tegorocznego Dyktanda. Możecie poprosić kogoś, by Wam go odczytał:) 


Hip-hop à la strzyżyk

Posłuchajcież, to rzecz rzadka
i nie żadna gadka szmatka,
ale minishow z otoczką,
jak to strzyżyk woleoczko,
wprawdzie, jużci, poniewczasie,
superrandkę w cud-szałasie
wygooglował na Facebooku.
A tam, tere-fere kuku,
to nie były hocki-klocki,
ale wpośród przaśnej nocki
gadu-gadu tête-à-tête,
zdezawuowane wnet
(albo raczej rachu-ciachu)
w pohulankach wśród rejwachu.
Naprzód cmok, cmok wraz, nawzajem,
baju, baju nad tokajem,
gul, gul w głąb, aż nadto, w bród…
Za czym tańce z damą cud.
Rżną z hołubcem obertasa:
hop-siup, tup, tup i hopsasa!
I chcąc nie chcąc, ale w mig
pieją w c-moll: „Bum-cyk-cyk,
tirli, tirli, tralala!”.
Taki miszmasz aż do dnia.
A o brzasku, tak do wtóru,
stuku-puku, szuru-buru
w chaszczach już to w oczeretach.
Lecz hulanka zgoła nie ta…
Szast-prast sczyścił więc dwa quady
marki Mrzygłód. Bez żenady,
z półuśmiechem, lecz półdrwiąco
rzekł jej rzeźwo coś o końcu
i cmoknonsens na rozstanie.
Ciao! Już więcej ani-ani.